Czy polskie kino powiela schematy? Recenzja „Wesela” Wojciecha Smarzowskiego

Mariola Mazur

Filmy141 5/5

Wesele
Photo by Jeremy Yap on Unsplash

Wiele można powiedzieć o polskim kinie, ale na pewno nie to, że jest jednolite i spójne. Im częściej siadamy przed kinowym ekranem, tym łatwiej nam zauważyć mnogość kierunków, w jakich zmierzają reżyserzy. Niekiedy znane i „sprawdzone” nazwiska zawodzą, a na pierwszy plan wybijają się nowi twórcy. Innym razem, artyści zapewniają nam powrót do tego, co już znane. Jednak czy my – odbiorcy, takie powroty lubimy?

Rok 2004,  na ekrany kin trafia „Wesele” Wojciecha Smarzowskiego. Zapowiedź filmu podsuwa widzowi komediowe obrazy, ale kto zna reżysera, ten wie, że jeśli śmiech, to u niego z reguły ten przez łzy. Krytycy mówią, że film jest prosty, przejaskrawiony, przedstawia tylko nasze narodowe przywary i naleciałości. Opinie są niejednoznaczne. Dla jednych to prawdziwa sztuka, dla innych zlepek kiczowatych obrazów, które w zamyśle miały wstrząsnąć, a przyniosły absurdalny efekt.  Ostatecznie po blisko 18 latach od premiery, tytuł oceniony przez przeszło 215tys. odbiorców, zyskuje w popularnym serwisie tematycznym ocenę 7,6, w dziesięciostopniowej skali.

Zaczyna się epoka, w której filmy zaczynają „mówić” ludzkim głosem. Chociaż wciąż jest wiele tematów tabu, twórcy coraz częściej skłaniają się ku trudnej historycznie tematyce. Jak w tym wszystkim odnajduje się widz? Patrząc na zainteresowanie Polaków kolejnymi premierami, można powiedzieć: nie najgorzej. 

O tym, że historia lubi zataczać koło, również ta filmowa, przekonaliśmy się  kolejny raz w 2021r., gdy do kin trafiło „Wesele” – kolejny raz w reżyserii Smarzowskiego. Ponownie przewrotny, bo taki jest właśnie  jego charakterystyczny styl, dobitnie prostolinijny, a mimo to przemycający w sobie  dwuznaczności.  Tym razem krytycy filmowi byli zdecydowanie ostrzejsi. Pisano o tym, że    reżyser stracił wiarę w inteligencję polskiego widza i popełnił błąd, ukazując niektóre rzeczy wprost. Powielił schematy, pokazał drogę, którą przeszło już wielu przed nim.  Większość oglądających odebrała tę produkcję, jako ujmę dla Polaków. Reżyser ponownie wylał wiadro pomyj wypełnionych ksenofobią i antysemityzmem, a one zwyczajnie zaczęły śmierdzieć. Zanieczyściły nasz ogląd na polskość i to okazało się zbyt bolesne. I chociaż takie obrazy wciąż zdarzają się w ówczesnym świecie, przedstawione na kinowym ekranie zabolały podwójnie. Nadal boimy się przyznać do tego, że rozmowy o historii nie wychodzą nam najlepiej. Najchętniej niektórych tematów unikalibyśmy w ogóle.  

Smarzowskiemu zarzuca się brak pomysłu na siebie. Krytycy piszą o nim, że jako przedstawiciel pseudointeligencji powiela schematy. Wystarczy się jednak zagłębić w recenzje i komentarze, by dostrzec, jak wiele z nich potwierdza tylko to, o czym traktuje się w filmie. Może naszym największym narodowym problemem jest to, że wszystko odbieramy tak osobiście, a jednocześnie tak bezkrytycznie widzimy swój udział w historycznych wydarzeniach?

Biorąc pod uwagę konwencję filmu, to faktycznie nowa  produkcja znacząco przypomina tę starą. Kolejny raz odbywa się gra na zasadzie kontrastu: dobra zabawa w kontrze ze zwyczajnie głupią i niepotrzebną śmiercią. Tym razem mamy możliwość spojrzeć na wydarzenia oczami starszego, dotkniętego demencją mężczyzny, który w młodości darzył miłością Żydówkę.  Mnogość i intensywność następujących po sobie zdarzeń powodują,  że nie potrafi się on odnaleźć w czasie.

W jednej chwili jest uczestnikiem wesela  wnuczki, by za chwile znaleźć się w świecie, gdzie za kromkę chleba człowiek jest w stanie poświęcić życie innych ludzi. Ten dysonans uderza. Jednocześnie nałożone na siebie warstwy tworzą spójny obraz. Trafiamy do miejsca, w którym wartością jest pieniądz,  do świata ociekającego hipokryzją.

Zarówno tym razem, jak i poprzednim mocną podporą dla fabuły, jest dobór charakterystycznej obsady. Kolejny raz przewijają się znane z poprzednich produkcji nazwiska, które podsuwają konkretne skojarzenia. Nie zabrakło Więckiewicza, swoje miejsce na planie znalazła również Agata Kulesza.  Jestem bezkrytyczna wobec działań reżysera, a realizacja utwierdziła mnie w moich wcześniejszych przekonaniach. Tylko przez moment miałam w trakcie seansu myśl, że obraz jest mi znany.  Gdzieś w mojej głowie przewinęło się „Pokłosie” Pasikowskiego i tak uderzający motyw płonącej stodoły. 

Jako odbiorcy mamy swoje święte prawo nie zgadzać się z wizją twórcy, ale… mamy też możliwość zastanowić się nad tym, czy takiego świata nam trzeba?! Bez względu na naszą osobistą opinię dotyczącą „Wesela” jednego nie można Smarzowskiemu odmówić: jak mało kto potrafi wsadzić kij w mrowisko i jeszcze – nieco bezczelnie, nim grzebać. 

Mariola Mazur

Miłośniczka starych domów i czarnej kawy. Zawodowo związana z książkami. Marzy o stworzeniu miejsca, które będzie dla innych ostoją spokoju pachnącą ziołami. W wolnych chwilach ucieka w Bieszczady oraz oddaje się wędkarstwu.

Komentarze